Terminal 7
Lars Noren, reż. Andrzej Domalik, Teatr Narodowy w Warszawie
Janusz Majcherek, Gazeta Wyborcza - Stołeczna
Jedyna Halina Skoczyńska zinterioryzowała tekst, który budowany jest na jakiejś niesamowitej dojrzałości, wewnętrznej sile determinującej wypowiadanie prawdy.
Skoczyńska wie, co i do kogo mówi, myśli o słowie, bombarduje je emocjami. W swej wielkiej mądrości, jest także niezwykle piękna.
Stoi to wszystko na aktorach. Grają w sześcioro: Anna Grycewicz, Beata Scibakówna, Mariusz Bonaszewski, Paweł Paprocki, Artur Żmijewski oraz Halina Skoczyńska, która występuje gościnnie, a szkoda, bo aktorkę tej miary rad bym widywać w Narodowym na co dzień.
Tomasz Mościcki, Dziennik - Kultura
Aktorstwo na najwyższym poziomie
Do łask powracają Skandynawowie. W warszawskim Ateneum przypomniano Bergmana, a Teatr Narodowy pokazuje prapremierę „Terminalu 7” Larsa Norena. Czyżby nadchodziła zmiana teatralnej mody?
Skandynawowie znajdowali w Polsce wdzięczną publiczność i wspaniałych realizatorów od ponad wieku. Sięgali po tę literaturę najwybitniejsi reżyserzy. Ostatnia dekada nie przyniosła nam jednak wielkich realizacji klasyki skandynawskiej literatury, a miniony Ibsenowski rok pokazał, że nasz teatr zaczyna być wobec niej całkowicie bezradny. Sama idea „gadanego teatru” jest dziś czymś niemodnym, choć twórcy mają już chyba dosyć teatru pod hasłem „brzytwą po oczach” i szukają porozumienia za pomocą słowa, reakcji na działanie partnera.
Taka jest właśnie premiera Narodowego na Scenie przy Wierzbowej. Mam jednak z przedstawieniem Andrzeja Domalika kłopot. Skierowanie uwagi widza w stronę spraw ostatecznych, grozy umierania, bezradności wobec życia, rozliczenia z tego, kim się w owym życiu było i co się z nim zrobiło - to niewątpliwy atut „Teminalu 7”. Niezwykłe jest, że „Terminal 7” to gadanie, niemal bez przerwy. 90 minut trudnego dialogu, z nagłymi kulminacjami, rzadkimi chwilami krzyku schodzącymi do natychmiastowego pianissimo. Dialog to piekielnie trudny, przypominający strukturą polifoniczny utwór muzyczny. Jedna postać wypowiada swoją kwestię, inna odpowiada, często z tą samą intonacją, czasem dialog gęstnieje, w scenicznej polifonii biorą udział wszyscy bohaterowie. Literacka materia przy prostocie akcji dramatu Norena jest piekielnie skomplikowana: umieranie Matki terminalnie chorej na raka (sam tytuł jest dwuznaczny, może oznaczać koniec drogi, ale i umierającego człowieka) oglądamy ze zwielokrotnionej perspektywy. Postacie matki i syna są rozdwojone, przeglądają się w sobie samych, komentują to, co się stało. Patrzą na siebie z różnych odcinków czasu. A czas jest przez Norena potraktowany w bardzo szczególny sposób. Nie biegnie linearnie, niczym filmowa taśma cofa się, ale Noren postępuje z nim też jak z kompaktową płytą, zmienia uporządkowaną kolejność zdarzeń. Od reżysera wymaga żelaznej dyscypliny myślowego przewodu, stopniowego rozwikływania zagadki na scenie. Co w Narodowym udało się w mniej więcej 75 procentach. Świetnym scenom, zwłaszcza tym z udziałem Haliny Skoczyńskiej, którą drugi raz oglądamy w Narodowym i młodziutkiego, a bardzo obiecującego Pawła Paprockiego - towarzyszą minuty „pustych scenicznych przebiegów”. Kręcenie nosem na spektakl Andrzeja Domalika nie jest jednak do końca sprawiedliwe. Anna Grycewicz, Beata Ścibak, Artur Żmijewski, Mariusz Bonaszewski też prezentują aktorstwo na najwyższym poziomie profesjonalizmu; i ono zresztą niesie ten „Terminal 7” przez kilka zakrętów oraz reżyserskich mielizn. Niezwykłość tego przedstawienia to także scenografia Marcina Jarnuszkiewicza, daleko odbiegająca od tego, co zaśmieciło polską plastykę teatralną przez kilka ostatnich sezonów. Zamiast powtarzanego w nieskończoność, a śmiertelnie nudnego szkła, plastików i metalowych rurek - pokój o neutralnym szarym kolorze, okna przepuszczające miodowe światło, jedyny cieplejszy akcent tego surowego wnętrza, szare, jakby przykurzone meble. Wnęka, w której zasiądą postaci dramatu, na początku przesłonięta jest półprzezroczystym muślinem, sugerująca, że zasiadający w niej ludzie są zatartym wspomnieniem, którego ożywienie jest już wysiłkiem.
Patrzy się na ten „Terminal 7”, na dekorację Jarnuszkiewicza, na światło skomponowane przez Edwarda Kłosińskiego, na dobre, czasem nawet bardzo dobre aktorstwo - i oddycha się z ulgą. Wreszcie nieco normalności w nienormalnym polskim teatrze. Co zostanie z przedstawienia Domalika w pamięci po kilku latach? To trudne pytanie. Może chociaż to, że było jedną z pierwszych jaskółek zmiany, na którą czekamy od kilku dobrych sezonów?
Elżbieta Baniewicz, Twórczość
Delikatna podszewka świadomości
„Terminal 7” Larsa Norena jest bardzo precyzyjną partyturą rozpisaną na kilka postaci, poruszających się w różnych czasach i przestrzeniach - psychicznych i fizycznych. Dość pospolita historia rodziny, dotkniętej długą chorobą matki, opowiedziana została w sposób daleki od banalnej rodzajowości. Najważniejsze postaci, matki i syna, uległy podwojeniu, to znaczy jest Matka młoda, piękna, w pełni życia (Beata Ścibakówna) i Matka staruszka, ciężko schorowana (Halina Skoczyńska). Podobnie syn: w pierwszym wcieleniu jest człowiekiem dojrzałym (Mariusz Bonaszewski), w drugim młodym chłopcem (Paweł Paprocki). Każda z tych czterech postaci wchodzi w relacje z Ojcem (Artur Żmijewski) oraz Siostrą (Anna Grycewicz) w sposób właściwy dla swego wieku i doświadczeń. W miarę rozwoju sytuacji bohaterowie zdobywają świadomość swego losu. Elementem ją konstytuującym jest czas. Nielinearny, rozszerza się i kurczy, pęcznieje od wspomnień, wraca do teraźniejszości, wybiega naprzód; rządzi nim pamięć i wyobraźnia, obsesje i urazy.
Realistyczne zdarzenie, jakim stało się spotkanie rodziny przy łóżku umierającej matki, szwedzki dramaturg zapisał w formie przypominającej muzyczne utwory. Kwestie, a nawet poszczególne słowa bohaterów, powtarzają się jak tematy melodyczne w różnych tempach, rytmach, crescendach i decrescendach, rozwinięciach i kulminantach. Na tę wyrażaną słowami plątaninę uczuć bohaterów, ich pogmatwanej, pełnej uskoków czasowych i przestrzennych pamięci, aktorzy nakładają kompozycję powtarzających się gestów, sytuacji, intonacji. Na kanwie realistycznego dialogu budują piętro poezji i metafizyki. Słowno-ruchowe widowisko przypomina laboratorium pamięci, w którym na zasadzie sprzężenia zwrotnego ten, kto bada, jest także badany. Pamięć umierania zderza się tu z umieraniem pamięci. Bohaterowie „Terminalu 7” spotykają się w okolicznościach, które prowokują do rachunków i porachunków, usiłują zobaczyć matkę i siebie sprzed lat, choć nie zawsze jest to możliwe, pamięć faktów nie zawsze zgadza się z pamięcią emocji czy wrażeń. Niektóre błahe wydarzenia rosną, a ważne - nikną. Gra z czasem i pamięcią, jaką podejmują bohaterowie, stała się przedmiotem artystycznego namysłu aktorów i reżysera. Stworzyli zdyscyplinowane przedstawienie prostymi i oszczędnymi środkami, wydobywając spod niby codziennego dialogu wyrafinowaną konstrukcję sztuki, odsłaniającą egzystencjalne lęki współczesnych Szwedów, żyjących w nieosiągalnym dla nas dobrobycie. Problematyka omawianych tu trzech przedstawień, w odróżnieniu od agresywnego wrzasku mediów, chyba nie tylko Szwedów skłania do chwili skupienia, usłyszenia własnych myśli. Wywołuje refleksje nad stanem własnej świadomości, która, jak wiadomo, kształtuje byt, nie odwrotnie, choć nam to próbowano wmawiać.
Tomasz Miłkowski, Przegląd
Ja, nie ja i my nie wszyscy
Noren to oczywisty potomek wielkich Skandynawów, Strindberga, Bergmana. Jak jego poprzednicy toczy dyskurs z ludzkim losem, pyta o szansę porozumienia i wykazuje, że każdy człowiek jest samotnią ze swoim piekłem, że nie sposób przezwyciężyć odległości między ludźmi, a nawet między mną i mną, tylko z innego czasu. Dlatego w dramacie „Terminal 7”, który jest rozrachunkiem z rodzinną przeszłością, pojawiają się podwójne postacie, ale w różnym wieku, wychodzi na wierzch dystans doświadczeń między mną i mną (tylko z kiedy indziej) - coś w tym jest z poetyki „Naszego miasta” Wildera, ale i coś głębszego, bo Lars Noren dokopuje się do granicy ludzkiego doświadczenia; oto nieubłagany czas uniemożliwia nam porozumienie choćby z własną pamięcią. Właśnie pamięć, niepostrzeżenie upływający czas, daremne próby jego zawrócenia to temat „Terminalu 7”, w którym poszczególne postacie, rozstawione jak na szachownicy, prowadzą grę z przeszłością. Ale wiele nie pamiętają, zauważa z nostalgią autor, pozostawiając widzów z poczuciem niepochwytności czasu. W ten wykalkulowany teatr, poprowadzony sprawnie przez Andrzeja Domalika, wpisują się w sposób zdyscyplinowany aktorzy - każdy tu tworzy własną wersję losu, zapisując swój ślad w pamięci widza, od znerwicowanej, pełnej niepokojów Matki 1 Haliny Skoczyńskiej po pozornie wyziębionego, skupionego Ojca Artura Żmijewskiego i zagubionego Syna 1 Mariusza Bonaszewskiego. Inny, chłodny do szpiku kości, choć pod powierzchnią aż wrzący od emocji teatr.
Aneta Kyzioł, Polityka
Pamięć pod mikroskopem
W Teatrze Narodowym Andrzej Domalik wystawił „Terminal 7” Larsa Norena, sztukę, w której zaliczany do wąskiego grona godnych spadkobierców skandynawskiej tradycji dramatopisarskiej autor rozlicza się z czasem, przemijaniem, pamięcią i zapomnieniem. Równie ważna co treść jest forma dramatu. Noren, wychodząc od realistycznego zdarzenia - spotkania podzielonej rodziny nad łóżkiem umierającej matki - zbacza, meandruje, zapętla się we frazach, skacze w czasie, tworząc swoistą partyturę muzyczną z powracającymi obsesyjnie tematami, zdaniami, gestami, ruchami. Nie ma tu miejsca na sentymenty, jest chłód i precyzja. Postacie skupione w nierealnej przestrzeni poszarzałego pokoju przyglądają (i przeglądają) się sobie nawzajem, ale też sobie samym sprzed lat. Jakby próbowały rozłożyć uczucie utraty na czynniki pierwsze, przyjrzeć się słowu „koniec” ze wszystkich stron, przenicować je. W efekcie na scenie Narodowego powstało coś na kształt laboratorium pamięci - z bohaterami, będącymi jednocześnie badaczami i przedmiotami badania. Cała szóstka aktorów: Mariusz Bonaszewski, Halina Skoczyńska, Beata Ścibakówna, Artur Żmijewski, Anna Grycewicz i Paweł Paprocki doskonale odnalazła się w tej podwójnej, wymagającej dużej dyscypliny roli.»
Janusz Majcherek, Gazeta Wyborcza - Stołeczna
Dorosłe myślenie o świecie
Prapremiera „Terminalu 7” Larsa Norena w Teatrze Narodowym potwierdza niepisaną regułę, że ze spotkania dobrych aktorów z dobrą literaturą ma prawo wyniknąć dobre przedstawienie. Szczególnie gdy reżyser eksponuje walory tekstu, a nie własne.
Kiedyś taka uwaga byłaby żenująca. Dzisiaj ma, śmiem twierdzić, znamiona oryginalności. O tyle przynajmniej, że pewien gatunek teatru jest na wymarciu. Co dawniej tworzyło standard, dzisiaj stało się nieledwie ekscesem; tymczasem ekscesy ustanowiły miarę standardu.
Cieszę się, że dyrekcja Sceny Narodowej przestała flirtować z cudownymi dziećmi (Kleczewska, Zadara) i uznała prawa widzów oczekujących teatru, który tworzą artyści nie tak młodzi, a już na pewno nie tak zdolni, jak tamci, ale reprezentujący dorosłe myślenie o świecie. No więc wyrazy szacunku za śmiałość wyboru repertuarowego. Lars Noren, znany u nas z przekładów, jest autorem poważanym w rodzimej Szwecji i w Europie, ale polskich scen, mimo kilku prób, dotychczas nie podbił. Pewnie dlatego, że jego autorski idiom wymaga bardzo lojalnego przeniesienia na scenę. Powierzchowne czytanie Norena może się skończyć pretensjonalnym „bergmanieniem” w stylu Ingmara Vilquista. Głębsza lektura odsłania ścisłą partyturę dla aktorów, która z niemal beckettowską precyzją organizuje formalny kształt przedstawienia.
Na pozór sprawy w „Terminalu 7” przedstawiają się trywialnie: umierającą matkę odwiedza syn po latach niewidzenia. Kroi się dramat rodzinny, bo jest jeszcze ojciec i siostra. Więc albo będziemy pruć skandynawskie bebechy, albo przepadniemy bez wieści w trójkącie nie tyle bermudzkim, co edypalnym, albo oddamy się studium na temat patologii w dysfunkcyjnej rodzinie, koniecznie z wątkiem molestowania seksualnego syna przez ojca lub odwrotnie. Nic z tego! Tematem Norena są czas, pamięć i śmierć. Takie tematy trzeba, aby nie popaść w sentymentalizm, mocno uchwycić w karby formy. Noren ją stwarza, rozbijając potocznie respektowane struktury czasowe, a w konsekwencji status sceniczny postaci. Amatorów życiowego prawdopodobieństwa może zdziwić, że postaci syna i matki są podwojone, a granice między pamięcią umierania a umieraniem pamięci co najmniej płynne. Ćwiczeni przez naszych socrealistów nowej generacji, jakbyśmy zapomnieli, że dramatopisarz bywa poetą sceny - Noren jest nim z pewnością, kontynuując w tej mierze linię Strindberga, Ibsena, a bodaj i Czechowa.
W realizacji Andrzeja Domalika forma ustanawia warunki gry od samego początku, gdy patrzymy na przestrzeń, jaką zbudował Marcin Jarnuszkiewicz - podłoga z desek, podobnie jak ściany, które - z trzema oknami o wyraźnie symbolicznej funkcji - otaczają nieregularnym kształtem pustkę. Kilka drewnianych krzeseł i takiż stół. Kolorystycznie wszystko utrzymane jest w gamach spopielałej, zetlałej szarości o błękitnawej nieziemskiej nucie. Rozmaicie szare są także kostiumy aktorów. Aura smutku i żałoby pomieszanych ze sterylnością.
W tej trójwymiarowej pustce przejawia się wymiar czwarty: czas, który stanowi zasadniczą strukturę dramaturgiczną sztuki Norena; czas, który przeżywany jest i postrzegany z perspektywy doświadczenia granicznego śmierci, gdzie cała pamięć o życiu zaczyna podlegać osobliwej repetycji; czas wyzwolony z linearnego przebiegu, kondensowany, dublowany i zwielokrotniany jak w śnie, marzeniu czy wspomnieniu; czas utracony i, u Norena chyba inaczej niż u Prousta, niemożliwy do odzyskania.
Wypada jeszcze podkreślić ściśle respektującą strukturę tekstu muzyczność przedstawienia, która jest „słyszalna” w powtórzeniach, refrenach, powracających frazach monologów i dialogów, pauzach, crescendach i decrescendach oraz „widzialna” w rytmie działań, gestów, ruchu, w ich wyrafinowanych symetriach i asymetriach.
Stoi to wszystko na aktorach. Grają w sześcioro: Anna Grycewicz, Beata Scibakówna, Mariusz Bonaszewski, Paweł Paprocki, Artur Żmijewski oraz Halina Skoczyńska, która występuje gościnnie, a szkoda, bo aktorkę tej miary rad bym widywać w Narodowym na co dzień.
opracowanie na podstawie pracy magisterskiej Małgorzaty Białej Sztuka aktorska Haliny Skoczyńskiej
napisanej pod kierunkiem prof. dr hab. Janusza Deglera (Uniwersytet Wrocławski)
copyright © Halina Skoczyńska | projektowanie stron internetowych Impresja